czwartek, 15 lipca 2010

WYJŚCIE Z MROKU

Podczas kolejnych dni remontowych zmagań udało się nam dużo zrobić. Nawet bardzo dużo, wbrew wskaźnikowi naszej mocy, który coraz częściej zbliżał się do zera. Za to chęci i zapał wróciły z podwójną siłą, dając nam energię do dalszych działań.
Maciek skończył obudowywać tunele, ja poznosiłam resztę trawy, a Olek obudował kominek. Niezastąpiona Gosia pomogła mi odgruzować i posprzątać pokoje. Poodkurzałyśmy nawet schody do piwnicy, co wiązało się znowu z bliskim spotkaniem
z pajęczynami i ich mieszkańcami. Także Robert zadbał o nas przynosząc pyszne obiadki: wczoraj upichcił zupę brokułową z ptysiowym groszkiem, a dziś zaspokoił nasz głód barszczykiem i makaronem. Odwiedziła nas też moja mama.
Olek udzielił nam lekcji szpachlowania, teoria została opanowana, ale w praktyce wychodziło to trochę gorzej. Ja jednak polubiłam to łatanie dziurek, a zwłaszcza palcowanie kątów ścian i wszelkich zakamarków przy oknach i drzwiach. Nasza praca
w końcu zaczęła dawać widoczne, cieszące oko efekty. Takim światełkiem, znakiem, że wychodzimy spod pyłu i kurzu było pomalowanie pracowni pierwszy raz na biało. Zadowolenie i radość spłynęły na nas także gdy kolejny raz napaliliśmy w kominku, aby tym razem sprawdzić rozprowadzanie ciepłego powietrza. W domku bardzo szybko zrobiło się upalnie. Kominek nie zawiódł, a na Olka patrzyłyśmy z podziwem, bo jego smykałka do pracy i niesamowity zmysł techniczny naprawdę są imponujące. Olek to moja cudowna złota rączka :) i człowiek o niewyczerpanej sile. Wieczorem gdy wszyscy padaliśmy z nóg tak jak lecą jabłka z jabłoni w ogrodzie, on jeszcze przygotowywał rusztowanie pod opał. 



Brak komentarzy: